Robert Jordan "Spustoszone Ziemie" (Tom 5b)
Żaden nawet nie spojrzał na otaczających ich Aielów, jakby tamci
mieli zniknąć, jeśli się ich zignoruje. [9]
- Oby sczezła ma dusza, nam tyleż samo zabrało, by dotrzeć tu-
taj. Jeśli uważacie, że uda wam się pokonać tę drogę w takim sa-
mym czasie, to musicie być chyba... - Nagle świadom utkwionych
w nim oczu Aiela, Estean odgarnął włosy z twarzy. - Znajdzie się
jaka brandy w tej mieścinie? - mruknął. [13]
Czy Panny Włóczni, czy Dziedziczka Trony Andoru, wszystkie kobie-
ty były jednako dziwne. [15]
Panny poszły jego śladem, czujnie obserwując cienie, jakby spo-
dziewały się ataku; ich dłonie migotały mową gestów. Ale Aielowie
zawsze spodziewali się ataku. [17]
- Ty to zacząłeś? - Jej prychnięcie było złośliwe i znaczące.
Kobiety z Pustkowia, z Andoru, skądkolwiek, posługiwały się tego
typu dźwiękami niczym kijami, którymi poszturchiwały albo obijały
człowieka. [30]
Nie było sensu się kłócić. Na podstawie doświadczeń, zarówno
tych pierwszych, zdobywanych jeszcze w Polu Emonda, jak i ostatnich,
które dały mu Panny, wiedział, że jeśli kobieta postanowi coś zro-
bić dla mężczyzny, to tylko związawszy, można by ją powstrzymać,
zwłaszcza jeśli to coś by wymagało z jej strony poświęcenia. [31]
- Zostaw koce [...] - Przekradniemy się do bramy. Tak szybko
jak się da, ale musimy być bardzo ostrożni.
O dziwo wcale się nie sprzeczała. Kiedy skomentował ten fakt w
trakcie, gdy pomagał jej się wspiąć na lodowy blok - to też było
dziwne, że przyjęła jego rękę bez przynajmniej wściekłego spojrze-
nia - powiedziała:
- Ja się nie sprzeczam, kiedy mówisz do rzeczy, Randzie al'Thor.
Był innego zdania. [32]
"Lepiej próbować zrozumieć słońce niż kobietę" - pomyślał z go-
ryczą. Tak mu powiedział Thom Merrilin i była to szczera prawda. [35]
Zamierzała zabić Thoma Merrilina i Valana Lukę. I być może każ-
dego mężczyznę, którego dopadnie - tak po prostu, dla zasady. [46]
- Jeśli jeszcze kiedyś spróbujesz to robić bez lepszego świa-
tła... - warknęła, wygrażając pięścią w stronę Thoma. - Już prawie
zmierzcha!
- Jak mniemam - powiedział mężczyzna, unosząc krzaczastą brew
- życzyłabyś sobie, bym ominął ten element pokazu, kiedy to ja mam
przewiązane oczy.
Żartował oczywiście. Na pewno żartował. [48]
To nie dlatego pozwoliła Elayne udać się na ostatnie spotkanie
w Tel'aran'rhiod. Wcale nie unikała Egwene. Po prostu większość
swoich wypraw do Świata Snów odbywała między umówionymi spotkaniami,
więc sprawiedliwie dała Elayne szansę, by też tam mogła pójść. Tak
to właśnie było. [54]
Przychodził niemal co wieczór. O dziwo, jedyne wieczory, kiedy
go brakowało, to były te, gdy ona gotowała. [61]
- Lanfear to ta ukryta za krzesłem. Tą drugą była Graendal. Nie
bierz jej za idiotkę przez to, że buja się w krześle w sposób, na
widok którego rumieniłaby się dziewka uliczna z Senje. Jest prze-
biegła i używa swych pupilków do rytuałów, które najtwardszego żoł-
nierza, jakiego kiedykolwiek poznałam, zmusiłyby do poprzysięgnię-
cia celibatu. [70]
Nagle uśmiechnęła się, pokazując zęby, przez co nabrała jeszcze
bardziej lisiego wyglądu. - Ależ on się zdziwi, kiedy podpełzniesz,
by ucałować mu stopy.
Liandrin zaczęła przeraźliwie krzyczeć, mimo że Temaile jeszcze
nie zaczęła. [78]
- Elayne, ona mnie przeprosiła za wszystkie uszczypliwe słowa,
jakimi mnie kiedykolwiek potraktowała, czyli niemal za każde jakie
padło z jej ust. [91]
- Ja wiem, jak wyciągnąć mężczyznę z nieszczęścia. Dać mu szyb-
kiego kopniaka, albo upić go i znaleźć mu dzi...
Chrząknął głośno, starając się, by to zabrzmiało jak kaszel i po-
gładził wąsy. W tym ojcowskim traktowaniu złe było jedynie to, że
obecnie zdarzało mu się widzieć w niej dwunastolatkę. [91]
Nie nauczyłem cię nawet posługiwania się nożem. Próbowałem nau-
czyć twoją matkę, ale ona zawsze powtarzała, że jeśli będzie musiała
użyć noża, to rozkaże jakiemuś mężczyźnie, żeby to za nią uczynił.
To głupota tak rozumować. [92]
- Zawsze powtarzam, jeśli już musisz wejść na szubienicę, to rzuć
gawiedzi żart, katu monetę i skocz z uśmiechem na ustach. [98]
Birgitte skrzywiła się.
- A gdybym chciała, żebyś pogłębiła dekolt o dodatkowy cal?
Nynaeve otwarła usta, z twarzą, która zrobiła się tak szkarłatna
jak jej suknia, ale przez chwilę nie padał z nich żaden dźwięk. A
kiedy wreszcie padł, zabrzmiało to tak, jakby ją ktoś dusił.
- Nie ma ani cala, żeby go jeszcze pogłębić. Popatrz na swoją su-
knię. Nie ma nawet jednej dziesiątej! [109]
- Krew i krwawe popioły, kobieto! Nie wiesz, jakie są te cholerne
kozie łby? Jedna połowa uważa, że co wieczór Stwórca do nich przema-
wia przy cholernej kolacji, druga połowa zaś to tacy, którzy sami
się uważają za przeklętego Stwórcę! [124]
A co do słów mądrości, to pierwsze, jakie z jego ust usłyszała,
to była żarliwa obietnica, że już nigdy nie będzie rzucał w nikogo
kamieniami, złożona, kiedy dała mu porządnego klapsa w dolną część
jego młodych pleców. Nie uważała, by od tego czasu słyszała jeszcze
jakieś słowo, które nazwałaby mądrym. [143]
[...] Potem natarła na nich, na przemian grożąc obu palcem pod
nosem.
- Jak śmialiście tak mnie stamtąd wywlec!
Mijający ich ludzie uśmiechali się - mężczyźni ze współczuciem,
kobiety ze zrozumieniem - mimo iż nikt nie mógł mieć pojęcia, za co
ona ich tak beszta. [145]
- Powiem wam. Jeśli on spróbuje nakazać kobietom, jak mają się u-
bierać, to zapoczątkuje zamieszki. Przeciwko sobie. [147]
- A jaka to przeklęta różnica? - burknął Uno. - Jeśli Lord Smok
cię wezwał, to cholernie dobrze... - Urwał, krzywiąc się, kiedy pod-
niosła palec. Ragan zmierzył ten palec takim wzrokiem, jakby to była
broń. [163]
- Jeśli to tak, cholera, ma być - warknął Uno - to niech tak bę-
dzie. Jeśli, psiakrew, nie masz nikogo kto by się tobą zaopiekował,
to nie dożyjesz spotkania z przeklętym Lordem Smokiem. Jakiś farmer
z owczymi bebechami zje cię na śniadanie przez ten twój cholerny ję-
zyk.
Ragan obdarzył go ostrzegawczym spojrzeniem, które mówiło, że
zgadza się z każdym słowem, ale mocno powątpiewa w rozumność Uno,
skoro ten odważył się je wypowiedzieć na głos. Ragan, jak się zdawa-
ło, żywił pretensje do miana człowieka rozumnego. [164]
Melaine była z Baelem, w połowie drogi między kolejną grupą Mą-
drych a pozostałymi wodzami klanów. Stale poprawiała cadin'sor
Baela, jakby nie umiał się sam ubrać, on zaś przybrał cierpliwą minę
człowieka, który sobie wylicza wszystkie racje, dla których się oże-
nił. [179]
Któregoś dnia zrozumie kobiety. Kiedy będzie miał czas, by się do
tego przyłożyć. Podejrzewał jednak, że życia mu na to nie starczy.
[180]
- Tu są mosty. Pozostawcie Shaido wolną drogę do nich. Zawsze na-
leży zostawić wrogowi drogę ucieczki, chyba że naprawdę chcesz spra-
wdzić, jak zajadle walczy człowiek, który nie ma nic do stracenia.
[196]
Dlaczego ten Lan się uparł, żeby tak pokierować rozmową? Dlaczego
nie rozmawiał o koniach, o pogodzie albo zwyczajnie nie trzymał ust
zamkniętych na kłódkę? Strażnik nigdy nie palił się do rozmowy. Na
ogół w porównaniu z nim drzewo można by określić jako gadatliwe. [198]
- Życie jest snem - powiedział mu Rhuarc, a Han i pozostali przy-
taknęli. Życie było tylko snem, a wszysktkie sny kiedyś się kończą.
Aielowie nie uganiali się za śmiercią, ale też przed nią nie ucieka-
li. [207]
Nawet w ciemności Strażnik wyglądał na zaskoczonego. Przez jedną
chwilę, w każdym razie, jego głowa uniosła się wyżej; nic nie zaska-
kiwało Lana na długo. [210]
- Kobieta w najmniejszym stopniu nie przestaje być kobietą, nawet
gdy nosi włócznię. Czyś ty spotkał kiedykolwiek taką, którą udało
się odwieść od czegoś, czego naprawdę chciała? [211]
Odruchowo obwiódł palcem równe przecięcie w rękawie kaftana. Do-
bry strzał, co więcej, do ruchomego celu, częściowo ukrytego wśród
drzew. Byłby go jeszcze bardziej podziwiał, gdyby to nie on był tym
celem. [216]
Otoczona wzgórzami dolina wiła się i rozwidlała, kiedy kierował
się ku północy, ale miał dobre wyczucie kierunku. Na przykład wie-
dział dokładnie, gdzie jest południe i bezpieczeństwo; to wcale nie
było tam, dokąd podążał. [225]
Te dwie bardzo się od siebie różniły, w tym momencie jednak twa-
rze ich przybrały niemal bliźniaczo podobny wyraz podejrzliwości.
Takie spojrzenie stanowi zapewne jedną z tych rzeczy, jakich każda
dziewczyna uczy się od swej matki. [235]
A poza tym należało też wziąć pod uwagę Malindhrę. W życiu nie
słyszał o kobiecie, która by nie miała pretensji, gdy mężczyzna pró-
bował bez uprzedzenia odejść z jej życia. [240]
Wiedział znakomicie, co pozwoliło im ujść z ostatniego starcia
w zasadzie cało. Zawdzięczali to jeszcze jednej bandzie Aielów, któ-
ra wryła się w tyły tych, z którymi walczyli, w samą porę, bo uchro-
niła pikinierów przed stratowaniem. Shaido postanowili wycofać się
na północ, ci drudzy zaś - nie dowiedział się, którzy to byli - od-
bili na zachód, pozostawiając pole bitwy w jego posiadaniu. Nalesean
i Estean uznali to za oczywiste zwycięstwo. Daerid i Talmanes wie-
dzieli jak było naprawdę. [243]
To powinno na pewno przyciągnąć Shaido, zwłaszcza, gdyby dowodził
nimi Couladin. Jeśli Couladin naprawdę dowodził, jeśli pomyśli, że
Rand jest razem z pikinierami, jeśli pikinierzy utrzymają się do
czasu przybycia koni... Sporo tych "jeśli". [246]
Tylko przegrana bitwa jest jeszcze smutniejsza od wygranej. [251]
- Posłuchaj tylko, Melindhra, ja ci wszystko wytłumaczę.
- Co tu tłumaczyć? - [...] - Wiedziałam, że będziesz szukał wła-
snego honoru. Car'a'carn rzuca wielki cień, ale żaden człowiek nie
lubi wieść życia w cieniu.
Ochłonąwszy z zaskoczenia, zdobył się na słabe:
- Oczywiście. - Jednak nie zamierzała go zabić. - Tak to dokład-
nie jest. [256]
Kobiety rzadko hamowały się z własnej woli, kiedy postanowiły
wbić ci coś na zawsze do głowy, chyba że jakoś udało ci się odwrócić
ich uwagę. [263]
- Przypomnnij sobie o swoim toh, Randzie al'Thor. Skoro ja
potrafię pamiętać o ji'e'toh, to ty też możesz. - To zabrzmiało
dziwnie; prędzej słońce by wzeszło o północy, niż ona zapomniałaby
o najmniejszej cząstce ji'e'toh. [272]
Ci przynajmniej będą skakać, kiedy powiem >>żaba<<. [292]
Kłopot polegał na tym, że on miał rację, ale błędem jest informo-
wanie mężczyzny o czymś takim przedwcześnie. [308]
- Może wy z nimi pogadacie? - zwrócił się do Thoma i Juilina.
- Poważenie się na coś takiego to przek... to głupota.
Juilin załamał ręce, a Thom zaniósł się gromkim śmiechem.
- Czyś ty kiedykolwiek poznał kobietę, która usłuchała głosu roz-
sądku, kiedy nie chciała? - odparł bard. [310]
- Nie rozumiem, czym się tak przejmujecie. Chciałyście statku, po-
trzebowałyście statku i oto ja go wam załatwiłem. - Galad zwrócił
się do Thoma i Juilina, marszcząc czoło. - Co jest z nimi? Dlaczego
one tak na siebie patrzą?
- Kobiety - odparł lakonicznie Juilin. [312]
To szaleńcy, obydwaj. Wszyscy mężczyźni to szaleńcy! [313]
- Nana, chcę z tobą pogadać - powiedział cicho. - W cztery oczy.
- Nie jedziemy z tobą panie Luca - odparła.
- W cztery oczy - powtórzył i, chwyciwszy ją za ramię, odwlókł na
bok.
Obejrzała się, by powiedzieć pozostałym, że mają nie przeszkadzać
- i stwierdziła, że nie ma takiej potrzeby.[...] Głośno pociągnęła
nosem. Wspaniali mężczyźni, nie ma co; patrzą na poniewieraną kobie-
tę i nic nie robią. [314]
Wbrew sobie zrobiła krok w tył, uroczyście zaplatając ręce pod
piersiami. I natychmiast pożałowała, że to zrobiła; ta poza jeszcze
bardziej podkreślała to, co tak eksponowała. Upór jednak kazał jej
zatrzymać ręce tam, gdzie się znalazły - nie zamierzała dopuścić, by
sobie pomyślał, że ją speszył, zwłaszcza w chwili, gdy tak się rze-
czywiście stało - ale o dziwo, on patrzył jej w oczy. Może był cho-
ry. Nigdy przedtem nie unikał patrzenia na jej łono, [...] [314]
Najpierw patrzył na szarżę, jakby oczekiwał następnego tańca na
balu, z rękoma założonymi i całkiem niefrasobliwy, nie raczył nawet
obnarzyć ostrza, dopóki omal na niego nie wpadli. Wówczas rzeczywi-
ście zatańczył, a cała jego gracja zmieniła się w mgnieniu oka w
wszechogarniającą śmierć. Nie stawiał im czoła; wyrzeźbił ścieżkę
do ich serc, tak szeroką, jaki był zasięg jego miecza. [331]
Galad z pewnością nawet nie podejrzewał, że one nie mają zamiaru
udać się do Caemlyn. Z pewnością nie. Mężczyźni w ogóle nie są spos-
trzegawczy. [336]
W otwartym worku nic się nie ukryje, za otwartymi drzwiami nie-
wiele, ale mężczyzna o otwartym obliczu z całą pewnością coś skrywa.
[338]
Kobiety są dla mężczyzn kosztowne, potrafią bić się jak dzikie
koty i przysparzają kłopotów. W istocie, za wszystkie kłopoty, które
przytrafiają się mężczyznom w taki czy inny sposób odpowiedzialne są
właśnie kobiety. [...] Gdyby udało mu się na zawsze pozbyć wszyst-
kich kobiet z pokładu swego statku, dopiero wówczas byłby naprawdę
szczęśliwy. Gdyby udało mu się pozbyć ich ze swojego życia, nie po-
siadałby się z radości.
Nynaeve nigdy dotąd nie spotkała kogoś takiego. [...] nie potra-
fiła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek w życiu spotkała mężczyznę,
który prawdziwie nie lubiłby kobiet. Dlatego też z zaskoczeniem do-
wiedziała się, że Neres ma żonę i gromadkę dzieci w Ebou Dar. [342]
Trudno znaleźć się w samym środku bitwy na statku, na rzece.
[...] Sądząc po sposobie, w jaki dopisywało mu szczęście, statek za-
ryłby w ziemię zachodniego brzegu, w miejscu, gdzie obozuje połowa
andorańskiej armii. [431]
Stwórca stworzył kobiety, by ucieszyć oko i udręczyć umysł. [446]
Kobieta, która wzięła sobie mężczyznę do łóżka, spogląda potem na
niego z rozpalonym światełkiem posiadania w oczach. [448]
Była żołnierzem, wojowała na własny, odrębny sposób, podobnie jak
ja. Przez te ostatnie dwadzieścia lat mogło już do tego dojść ze
dwieście razy. Ona o tym wiedziała i ja też. To był dobry dzień,
żeby umrzeć. [463]
Lan wychylił się z siodła, by ścisnąć silnie ramię Randa. Rand
pamiętał, że tego człowieka nazywano na poły oswojonym wilkiem, ale
w porównaniu z tymi oczyma, ślepia wilka równie dobrze mogłyby nale-
żeć do salonowego pieska.
- Na wiele sposobów jesteśmy do siebie podobni, ty i ja. Jest w
nas czerń. Czerń, ból, śmierć. One z nas promieniują. Jeżeli kiedy-
kolwiek pokochasz jakąś kobietę, Rand, porzuć ją i daj jej poszukać
kogoś innego. Lepszego podarunku jej nie ofiarujesz. - Wyprostowaw-
szy się, uniósł jedną rękę. - Oby pokój był przychylny twemu mieczo-
wi. Tai'shar Manetheren. - Starożytny salut. Prawdziwa krew Manethe-
ren.
Rand podniósł rękę.
- Tai'shar Malkier.
Lan uderzył piętami boki Mandarba i ogier skoczył naprzód, prze-
pędzając Aielów i innych ze swojej drogi, jakby zamierzał galopować
do samego końca, do tego miejsca, gdzie kierował się ostatni z Mal-
kier.
- Oby ostatni uścisk matki powitał cię w domu, Lan - mruknął Rand
i zadrżał. Tak brzmiała formuła ceremonii pogrzebowej w Shienarze
i na całych Ziemiach Granicznych. [464]
Kobiety zachowywały się niekiedy dziwniej niż jakiekolwiek inne
istoty stworzone przez Stwórcę. [478]
Czy to Rand, czy Rahvin? Widziała pręgi białego ognia, płynnego
światła, identyczne jak tamte w Tanchico, i zupełnie nie miała ocho-
ty znaleźć się blisko nich. Nie miała pojęcia, co to takiego, i nie
chciała wiedzieć.
"Ja chcę Uzdrawiać... żeby ci obaj głupi mężczyźni sczeźli...
a nie uczyć się jakichś fikuśnych metod zabijania." [508]
- Lan miał rację. Powiedz Elayne, żeby o mnie zapomniała, Nyna-
eve. Powiedz, że znalazłem sobie inną do kochania i że dla niej nie
zostało już miejsca. On chciał, żebym ci powiedział to samo. Lan też
sobie kogoś znalazł. Powiedział, że masz o nim zapomnieć. Lepiej
nigdy się nie narodzić, niż nas kochać. [522]
Pevin, oburącz ściskał grube jak przegub dłoni drzewce włóczni
trolloka, która przebiła mu pierś; na jego twarzy po raz pierwszy
odmalował się jakikolwiek wyraz. Zdziwienie. [526]
Bierz co możesz. Raduj się tym, co uda ci się uratować, i nie o-
płakuj zbyt długo strat. [526]