Robert Jordan "Czarna Wieża" (Tom 6b)


        Nesune i jej Strażnik naradzali się przez moment, potem ciemno-
     włosa Brązowa siostra zerknęła w głąb ulicy, najpierw w jedną stronę
     ulicy, potem w drugą. Najwyraźniej czegoś wypatrywała.
        Egwene doszła do wniosku, że być może jednak nastał już właściwy
     moment na poddanie się panice. [32]


        Nie potrafiła ostatecznie zdecydować, czy cairhieniańskie krzesła
     są tak niewygodne, na jakie wyglądały, czy po prostu każdy z góry
     zakłada, że są niewygodne, ponieważ tak właśnie wyglądają. [41]


        Sarene nigdy nie wyszła za mąż - zdawało jej się całkowicie nie-
     logiczne wierzyć w to, że dwoje ludzi może przez resztę życia zga-
     dzać się ze sobą. [44]


        - Pięknie to wyjaśniłaś - sucho powiedziała Erine. Nie miała gło-
     wy do logiki. Sarene czasami myślała, że dotyczy to wszystkich pięk-
     nych kobiet, chociaż nie potrafiła dostrzec żadanego uzasadnionego
     związku między tymi dwoma cechami. [44]


        - Mamy tyle czasu, ile potrzeba - stwierdziła Coiren. Kiedy nie
     wygłaszała mów, wygłaszała oświadczenia. [44]


        Lews Therin chichotał; inaczej nie można tego było nazwać.
        "Nigdy nie próbuj wtykać szpilek kobiecie, jeśli naprawdę nie
     jesteś do tego zmuszony. Zabije cię szybciej niż mężczyzna i ze
     znacznie bardziej błahych powodów; cóż z tego, że potem będzie cię
     opłakiwała?" [48]


        - Nigdy nie zrozumiem Aielów - wymruczał Rand, odpychając od sie-
     bie Źródło. Nawet nie chodziło o to, że sytuacja sprzed chwili wyda-
     ła się Pannom śmieszna; minęło już dużo czasu, od kiedy poddał się w
     kwestii humoru Aielów. Chodziło a Aviendhę. Mogła uważać za bardzo
     śmieszne całkowite rozbieranie się do snu w jego obecności, kiedy
     jednak zdarzało mu się przelotnie obejrzeć choćby obnażoną kostkę, w
     sytuacji, gdy to nie ona zdecydowała się mu ją pokazać, zmieniała
     się we wściekle prychającego kota. Nie wspominając już o tym, że
     całą winą obciążała jego.
        Nandera zarechotała.
        - To nie Aielów nie potrafisz zrozumieć, ale kobiet. Żaden męż-
     czyzna jeszcze nigdy nie zrozumiał kobiety. Są zbyt skomplikowane.
        - Mężczyźni natomiast wręcz przeciwnie - wtrąciła Jalani - są
     bardzo prości. - Zagapił się na nią, na te dziecięco jeszcze pulchne
     policzki. Nieznacznie wtedy pokraśniała. [98]


        Aviendha rozdarta była właśnie między troską o niego a chęcią wy-
     ładowania gniewu.
        - Dobrze się czujesz? - zapytała.
        - Tylko się zamyśliłem - odparł jej. Zgodnie z prawdą.
        [...]
        Na nieszczęście Aviendha uwierzyła mu na słowo, a skoro nie było
     powodu do zatroskania... Wsparła zaciśnięte w pięści dłonie na biod-
     rach. To była jedyna rzecz, jaką rozumiał, jeśli szło o kobiety Aie-
     lów, kobiety z Dwu Rzek, czy jakiekolwiek jeszcze inne - pięści na
     biodrach oznaczały kłopoty. [99]


        Wnioskując z wyrazu ich twarzy, przyszły tutaj, aby obserwować
     jej porażkę, nie zaś triumf. Nawet nie próbowała skrywać ostrego
     szarpnięcia, jakie zaaplikowała swemu warkoczowi. W rzeczy samej
     zrobiła to nawet dwukrotnie, na wypadek, gdyby któraś nie dostrzegła
     tego za pierwszym razem. [142]


        Skoro nie dawało się odróżnić szumowin Proroka od włóczęgów, to
     w takim razie, no cóż, należało zabić wszystkich, którzy stawali na
     drodze. [...] Valda uważał zresztą, że pozbycie się włóczęgów przy-
     niesie tylko dodatkową korzyść. [167]


        Na koniec wreszcie wypatrzył wysokiego, siwiejącego mężczyznę za-
     patrzonego na jedno z malowideł; przedstawiało Serenię Latar na szu-
     bienicy, jedyną Amyrlin, jaką Synom kiedykolwiek udało się powiesić.
     Rzecz jasna, była już martwa, kiedy ją wieszano; żywe wiedźmy wie-
     szało się cokolwiek trudno, jednak to nie miało znaczenia. [170]


        Valda był zupełnie niezłym dowódcą na polu bitwy, jednak znacznie
     lepiej nadawał się do pacyfikacji wzburzonych tłumów. Jego wiedza
     odnośnie taktyki walki ograniczała się do szarży, zaś wiedza doty-
     cząca strategii... też do szarży. [171]


        Zazwyczaj wszyscy aż podskakiwali i spoglądali z ukosa na kobietę
     Aielów, kiedy jednak przychodziło do targowania się, zapominali na-
     tychmiast o cadin'sor oraz włóczniach i walczyli niczym lwy. [188]


        W jaki sposób Randowi udało się w ogóle wpakować w taką kabałę?
     Rand zawsze był tym, który wiedział, jak dawać sobię radę z dziew-
     czynami, podobnie zresztą jak Perrin. [214]


        Mat omalże nie wypuścił fajki z dłoni. Wiedział, że Aes Sedai nie
     potrafią czytać w myślach [...] ale może Mądre Aielów...
        "Oczywiście, że nie. To tylko jedna z tych sztuczek, w których
     kobiety są takie dobre". [214]


        Należy ostrzec te Aes Sedai; były ponoć przestraszone, więc nie
     chciał ich przerażać jeszcze bardziej. Przestraszona Aes Sedai sta-
     nowiła niemalże wewnętrzną sprzeczność. [215]


        Poczuł na plecach spojrzenie Aviendhy, usłyszał jakiś zgrzyt.
     Usadowiona pod ścianą namiotu, wyciągnęła swój mały nóż i teraz
     przesuwała ostrzem po osełce. Patrzyła na niego.
        Kiedy do środka wszedł Nalesean w towarzystwie Daerida i Talmane-
     sa, powitał ich słowami:
        - Będziemy musieli podrapać parę Aes Sedai pod brodą, wyratować
     jedną oślicę z opresji i osadzić pewną dziewczynę, która lubi za-
     dzierać nosa, na Tronie Lwa. A prawda. To jest Aviendha. Nie próbuj-
     cie patrzeć na nią złym okiem, bo może wam poderżnąć gardła, a przez
     pomyłkę przeciąć nawet swoje własne. - Kobieta zaśmiała się, jakby
     powiedział najśmieszniejszy dowcip na świecie. Ale noża ostrzyć nie
     przestała. [215]


        - Twórcy prawa rzadko troszczą się o logikę [233]


        [Aviendha] Ani razu nie zgodziła się dosiąść konia, czego on i
     tak się nie spodziewał, znając zdanie Aielów odnośnie jazdy konno,
     ale nie sprawiała też żadnych kłopotów, pod warunkiem, że człowiek
     nie uważał za prowokujący jej obyczaju ostrzenia noża za każdym ra-
     zem, kiedy się zatrzymali. [280]


        - Nie opiekujesz się nim właściwie, Macie Cauthon. Wiem, że męż-
     czyźni nie mają pojęcia o wychowywaniu dzieci, ale on jest za mały,
     żeby spędzać cały czas wśród dorosłych mężczyzn.
        W tym momencie Mat spojrzał na nią i zamrugał oczami. Zdjęła z
     głowy przepaskę zrobioną z chusty i teraz pracowicie czesała swe
     ciemnorude włosy grzebieniem z polerowanego jadeitu. Czynność ta
     zdawała się pochłaniać całą jej uwagę. Czesanie, a także utrzymywa-
     nie się na grzbiecie konia. Włożyła ponadto srebrny naszyjnik oraz
     szeroką bransoletę wyrzeźbioną z kości słoniowej.
        Kręcąc głową, na nowo podjął obserwowanie lasu. One są wszystkie
     do siebie podobne, nieważne, czy z Aielów, czy nie.
        "Świat będzie się kończył, a kobieta zawsze znajdzie czas na tre-
     fienie włosów. Świat będzie się kończył, a kobieta i tak zdąży wypo-
     mnieć mężczyźnie, co zrobił złego". [286]


        - Mój panie, czy wszystko... ? To właśnie sobie zamierzyłeś, nie-
     prawdaż, mój panie?
        - Wszystko zgodnie z planem, Verdin - odparł Mat, klepiąc Oczko
     po grzbiecie. Najpierw wpadł do worka, głową naprzód, a potem ktoś
     zaciągnął sznurki. Obiecał Randowi, że dopilnuje, by Elayne dotarła
     bezpiecznie do Caemlyn, więc nie mógł wyjechać bez niej. Nie mógł
     też oddalić się ukradkiem i pozwolić, by Egwene dobrowolnie ułożyła
     kark na pniaku do rąbania drewna. Niewykluczone - Światłości, ależ
     to go denerwowało! - niewykluczone, że będzie musiał skorzystać z
     rady Thoma. Postara się, żeby te przeklęte kobiety zachowały przek-
     lęte głowy na przeklętych karkach, pomagając im w realizacji tego
     wariackiego, całkiem nierealnego planu. I jednocześnie starając się
     pozostać w jednym kawałku. Co z kolei wykluczało trzymanie Aviendhy
     z dala od gardła Elayne. Cóż, przynajmniej będzie w pobliżu i roz-
     dzieli je, jak dojdzie co do czego. Niewielka pociecha. - Wszystko
     w jak najlepszym cholernym porządku. [319]


        - Czy w życiu cokolwiek bywa proste, Aviendha?
        - Nie wtedy, kiedy zamieszani są w to mężczyźni. [327]


        - Czy wszystkim kobietom tak zależy na doprowadzeniu człowieka do
     szaleństwa? - mruknął.
        - Co takiego?!
        Wpatrywał się w list, mówiąc na poły do siebie.
        - Elayne jest taka piękna, że trudno nie wytrzeszczać na nią
     oczu, ale z reguły nie wiem, czy chce, żebym ją całował, czy przed
     nią klękał. [...] No i Aviendha. Ona też jest piękna, ale każdy
     dzień z nią spędzony był bitwą. [...] - Coś w milczeniu Min sprawi-
     ło, że podniósł wzrok. Wpatrywała się w niego, z twarzą nieprzenik-
     nioną jak u Aes Sedai.
        - Czy tobie nikt nigdy nie powiedział, że to nieuprzejme opowia-
     dać jednej kobiecie o jakiejś innej? - Powiedziała to głosem zupeł-
     nie wypranym z emocji. - A tym bardziej o dwóch?
        - Min, przecież ty jesteś przyjaciółką - zaprotestował. - Ja cie-
     bie nie uważam za kobietę. - Powiedział coś złego; wiedział o tym
     już w chwili, gdy te słowa padły. [336]


        [...] w oczach Demiry żaden mężczyzna, który założył jakąś szko-
     łę, nie mógł być taki zły. [349]


        Za nimi wlókł się jakiś starszy mężczyzna, prowadząc jucznego ko-
     nia i własnego wierzchowca; jego mocno przerzedzone włosy były cał-
     kiem siwe. Mat dopiero po chwili, na widok mieniącego się płaszcza
     na grzbiecie tamtego, zrozumiał, że to Strażnik. Taki to właśnie
     jest los Strażnika; Aes Sedai gonią cię do roboty tak długo, aż ci
     wypadną włosy. [386]


        -Jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś na temat kobiet, to pytaj
     Perrina, nie mnie. Ja tam się zupełnie na nich nie znam. Kiedyś my-
     ślałem, że to przede wszystkim domena Randa, ale jak się okazało,
     prawdziwym znawcą jest Perrin. [388]


        Rozmawiały o mężczyznach, z wyraźnym rozbawieniem; kobiety zawsze
     zdawały się albo rozbawione albo złe, kiedy poruszały ten temat.
     [398]


        Perrin spojrzał na Randa.
        - Czy zdarza ci się myśleć, że kobiety są... dziwne?
        - Dlaczego mnie o to pytasz? Przecież to ty jesteś żonaty. - Rand
     napełnił ponczem i podał mu posrebrzany puchar. - Lepiej spytaj
     Mata, jeśli czegoś nie wiesz. Ja z każdym dniem rozumiem je coraz
     mniej. [405]


        - Ożenek - wymamrotał. - To nie mogło oznaczać nic innego, skoro
     towarzyszyła matce i Starszemu Hamanowi. Ożenek. Jestem za młody,
     żeby się żenić! - Rand ukrył dłonią uśmiech; jak na ogira Loial być
     może był młody, ale ostatecznie miał ponad dziewiędziesiąt lat. -
     Ona mnie zawlecze z powrotem do Stedding Shangtai. Wiem, że nie poz-
     woli mi podróżować z tobą, a przecież nie zgromadziłem jeszcze dos-
     tatecznej liczby notatek do mojej książki. Och, możesz się uśmie-
     chać, Perrin. Faile robi wszystko, co jej każesz. - Perrin zaczął
     dławić się swoją fajką i rzęził dopóty, dopóki Rand nie walnął go w
     plecy. - U nas jest inaczej - ciągnął Loial. - Uważają cię za bardzo
     aroganckiego, jeśli nie wykonujesz poleceń żony. Bardzo aroganckie-
     go. Ja wiem, że ona każe mi się ustatkować, zostać kimś zasługującym
     na zaufanie i szacunek, czyli na przykład śpiewakiem drzew albo... -
     Nagle zmarszczył brew i przestał chodzić w kółko. - Erith, powie-
     działeś? - Rand skinął głową; Perrin zdawał się odzyskiwać oddech,
     ale patrzył spode łba na Loiala z czymś w rodzaju złośliwego rozba-
     wienia. [...] - Ależ ja ją znam!
        [...] - To ona właśnie powiedziała, że jesteś przystojny. Dała ci
     kwiat, o ile sobie przypominam.
        - Może i coś takiego powiedziała - mruknął defensywnie Loial. -
     Może i dała; ja tego nie pamiętam. - Ale jedna z jego dłoni zabłąka-
     ła się do pełnej książek kieszeni kaftana; Rand gotów był się zało-
     żyć o wszystko, że kwiat jest wciśnięty do jednej z nich. [470]


        Loial wybiegł, mrucząc coś pod nosem; bodajże o tym, że Cairhien
     jest położone znacznie dalej od Dwu Rzek niż Caemlyn, i coś o swojej
     matce, która słynie z szybkiego chodu. [488]


        Panny nie lubiły, kiedy je obserwował przy tych ćwiczeniach;
     przerywały je i podejmowały dopiero wtedy, kiedy się oddalił. Może
     Perrin pojąłby to wszystko, ale Rand stwierdził po raz tysięczny, że
     on sam nie rozumie i nigdy nie zrozumie kobiet. [508]


        Problemów przysparzała Perrinowi własna żona. Czy raczej Bere-
     lain. Albo jedna i druga. Gdyby Rand nie był taki zajęty, Perrin za-
     pytałby go o radę. Rand zasadniczo znał się na kobietach, [...]
     [510]


        Tak, istotnie przybył z żoną; z żoną, która nie byłaby zachwyco-
     na, gdyby zastała go bez ubrania sam na sam z kobietą ubraną w taką
     suknię. A zwłaszcza Pierwszą z Mayene. Wciągnąwszy koszulę przez
     głowę, powiedział Berelain, że Faile właśnie wyszła, że nie wie,
     kiedy wróci i czy będzie gotowa przyjmować gości, po czym odprawił
     ją na korytarz tak szybko jak umiał, nie uciekając się do podnosze-
     nia jej z posadzki i wyrzucenia za próg. Myślał, że na tym koniec;
     Berelain poszła sobie, a jemu udało się nazwać Faile żoną sześć razy
     w tyluż samo zdaniach i dwukrotnie zaznaczyć, że bardzo ją kocha.
     Berelain dowiedziała się, że jest żonaty, dowiedziała się, że on ko-
     cha swoją żonę i na tym cała sprawa powinna była się zakończyć.
     [511]


        Rand pozwolił Sulin przytrzymać kaftan, który właśnie wkładał, z
     tego prostego względu, że w przeciwnym razie musiałby wydzierać jej
     go z rąk. Ona jak zwykle starała się wcisnąć na niego odzienie, nie
     zważając na takie drobiazgi, jak na przykład miejsce, gdzie akurat
     znajdowały się jego ręce. W rezultacie odtańczyli krótki taniec na
     środku sypialni. [519]


        Bain zastanawiała się, czy stojąca naprzeciwko niej Aes Sedai za-
     mierza ją zabić za zawód sprawiony przez Aielów. Z pewnością zaczę-
     łyby zabijać wcześniej, gdyby miały taki zamiar, ale ciemne oczy tej
     kobiety lśniły okrutnym blaskiem, który wróżył śmierć. Bain nie bała
     się śmierci; miała tylko nadzieję, że zdąży zawczasu osłonić twarz.
     [523]


        Mat ruszył na górę, kręcąc głową. Musi porozmawiać z tym chłop-
     cem. Nie powinien tak się uśmiechać do każdej kobiety, którą napot-
     ka. Ani też mówić kobiecie, że ma piękne oczy! W jego wieku! Mat nie
     miał pojęcia, gdzie Olver się tego nauczył. [531]


        Vanin przestąpił z nogi na nogę i pokręcił głową.
        - Strata czasu - stwierdził obojętnie. - Lady Elayne w życiu by
     nie odwiedziła takiego miejsca. Ta kobieta Aiel może tak, albo Bir-
     gitte, ale nie lady Elayne.
        Mat zamknął na chwilę oczy. Jak tej Elayne udało się w tak krót-
     kim czasie wypaczyć porządnego człowieka? [533]


        Bair uważa, że to jak próba zjedzenia tego samego... jabłka dwa
     razy. - Zjedzenia tego samego motai, powiedziała tak naprawdę Bair,
     czyli pewnego gatunku larw, żyjących w Pustkowiu. Smakowały wyśmie-
     nicie - dopóki Egwene nie dowiedziała się, co je. [546]


        Myrelle czuła jego rany, w tym jedne prawie już zaleczone, inne
     nadal świeże. Niektóre paskudnie zainfekowane. Nie zszedłby z drogi,
     żeby szukać bitwy. Musiał przyjść do niej, tak jak głaz strącony z
     wierzchołka góry musiał się sturlać na samo dno. Ale też nie zrobił-
     by nic, by uniknąć bitwy. Wyczuwała jego podróż poprzez odległość i
     krew, jego krew. Podróż przez Cairhien i Andor, Murandy, a teraz Al-
     tarę, przez ziemie nękane plagą rebelii i bandytów, bandytów i Za-
     przysięgłych Smokowi, podczas której niczym strzała spiesząca do ce-
     lu torował sobie drogę, zmiatając z niej każdego uzbrojonego czło-
     wieka, który wszedł mu w paradę. Tyle, że nie mógł tego dokonać bez
     odnoszenia obrażeń. Policzyła wszystkie jego rany i zdziwiła się, że
     jeszcze żyje. [549]


        - Mężczyzna, który może ufać swej żonie, lordzie Aybara, dostąpił
     łaski potężniejszej niźli bogactwo. [556]


        Bardzo pragnął, żeby Faile się odezwała; na takich sprawach znała
     się znacznie lepiej od niego. Widział ją, kątem oka; siedziała z
     głową pochyloną nad planszą i obserwowała go, również kątem oka.
        - Jeżeli uważasz, że Colavaere dopuściła się zbrodni, lordzie Do-
     braine, to powinieneś udać się do... Rhuarka. - Zamierzał powiedzieć
     "do Berelain", ale nuta zazdrości spotęgowała się nieznacznie w za-
     pachu wydzielanym przez Faile.
        - Do tego barbarzyńcy z Pustkowia? [...] - Tym razem umilkł, bo
     nagle do niego dotarło, że do komnaty weszła bez pukania Berelain,
     tuląca w ramionach jakiś długi, wąski kształt, owinięty w koc. Jej
     łono było częściowo obnażone.
        Perrin usłyszał szczęknięcie klamki i furia, wywołana jej wido-
     kiem, wymiotła mu z głowy praktycznie wszystko, co miał aktualnie
     na uwadze. Ta kobieta przyszła tu po to, żeby z nim flirtować i to
     na oczach jego żony? Rozwścieczony poderwał się na równe nogi i z
     całej siły klasnął w dłonie.
        - Wyjdź! Wyjdź stąd, kobieto! Natychmiast! Bo jak nie, to sam cię
     wyrzucę, a wtedy polecisz tak daleko, że jeszcze dwa razy się odbi-
     jesz!
        [...] Perrin natomiast, wypowiadając ostanie słowa, zorientował
     się, że wszyscy na niego patrzą. [...] Loial miał uszy równie sztyw-
     no wyprostowane, a szczęka opadła mu na pierś. Natomiast Faile, z
     tym chłodnym uśmiechem... Perrin nic z tego nie rozumiał. Spodziewał
     się, że będą od niej biły fale zazdrości, skoro Berelain znajdowała
     się w komnacie, a tymczasem... dlaczego pachniała poczuciem krzywdy?
        Nagle Perrin zobaczył, co upuściła Berelain. Koc rozchylił się,
     ukazując miecz i pas ze sprzączką w kształcie Smoka, własność Randa.
     [...]
        - One go pojmały! - zawyła Sulin [...] Policzki jej zalśniły od
     łez.
        - Uspokójże się, dobra kobieto - powiedziała stanowczym tonem Be-
     relain. - Idź do sąsiedniej komnaty i uspokój się. [...]
        - Ty mnie nie znasz - wtrąciła grubiańsko Sulin - w tej sukni i z
     dłuższymi włosami. Przemów do mnie raz jeszcze tak, jakby mnie tu
     nie było, a zrobię z tobą to samo, co Rhuarc w Kamieniu Łzy. Powi-
     nien robić to systematycznie, moim zdaniem.
        Perrin wymienił zaskoczone spojrzenia z Dobraine i Loialem, a na-
     wet z Faile, zanim ta gwałtownie odwróciła wzrok. Berelain, z kolei,
     to bladła, to purpurowiała, a wydzielana przez nią woń składała się
     z najczystszego upokorzenia.
        Sulin długimi krokami podeszła do drzwi [...]
        - Wytrzyj twarz, Luaine - warknęła Sulin. [...] Uśmiech Luaine
     znikł tak nagle, jakby istotnie został wytarty. - Powiedz Nanderze,
     że ma tu natychmiast przyjść. I Rhuarc. Przynieś mi też cadin'sor
     i nożyczki [...]
        - Los nam sprzyja - warknął Dobraine. - Ona jej nic nie powie-
     działa; [...] najpierw musimy ją związać i zakneblować. [...]
        - Ona jest Aielem, Dobraine - powiedziała Berelain. - Panną Włó-
     czni. [...]
        Perrin powoli wypuścił powietrze. A on chciał bronić tę siwowłosą
     staruszkę przed Dobraine. [...] Perrin wszedł między tych dwoje i
     podniósł miecz Randa.
        - Muszę być pewien. - Nagle dotarło do niego, że stoi bardzo
     blisko do Berelain. Ta zerknęła niespokojnie na Sulin i ruszyła w
     jego stronę, jakby w poszukiwaniu ochrony, ale jej zapach mówił o
     determinacji, a nie niepokoju; pachniała jak myśliwy. - Nie lubię
     wyciągać pochopnych wniosków - dodał, podchodząc do krzesła, na któ-
     rym siedziała Faile. Niezbyt szybko; ot tak, jak każdy mężczyzna,
     który chce stanąć obok własnej żony. - Ten miecz naprawdę niczego
     jeszcze nie dowodzi. - Faile wstała i dostojnie obeszła stół, by
     spojrzeć na planszę nad ramieniem Loiala; cóż, tak właściwie to zza
     jego łokcia. Berelain zrobiła kilka kroków, tyle, że znowu w stronę
     Perrina; nadal spoglądała z lękiem na Sulin, nie wydzielając przy
     tym nawet cienia zapachu strachu. Podniosła rękę, jakby chciała go
     ująć za ramię. Wtedy on stanął za plecami Faile, starając się, by to
     wyglądało jak najnaturalniej. - Rand twierdził, że trzy Aes Sedai
     nie mogą mu nic zrobić, jeśli się będzie pilnował. - Faile pomasze-
     rowała do drugiej strony stołu, z powrotem do swego krzesła. - Jak
     rozumiem, nigdy nie przyjął więcej niż trzy. - Berelain wciąż popa-
     trywała żałośnie na niego i wyraźnie bojaźliwie na Sulin. - Powie-
     dziano mi, że tamtego dnia, kiedy wyjechał, przyszły tylko trzy. -
     Ruszył śladem Faile, tym razem trochę szybciej. Ta znowu podniosła
     się ze swego krzesła, powracając do boku Loiala. Loial ukrył głowę w
     dłoniach i zaczął jęczeć, jak na ogira wyjątkowo cicho. Berelain ru-
     szyła za Perrinem, ze zogromniałymi oczyma, stając się wcieleniem
     kobiety szukającej ochrony. Światłości, ona pachniała determinacją!
        Zwróciwszy ku niej twarz, Perrin wbił zesztywniałe palce w jej
     pierś z taką siłą, że aż pisnęła.
        - Stój dokładnie tutaj! - Nagle dotarło do niego, czego dotyka, i
     oderwał dłonie, jakby się poparzył. Ale nadal udawało mu się mówić
     twardym głosem. - Stój dokładnie tutaj! - Cofnął się, patrząc na nią
     tak srogo, że chyba byłby w stanie rozbić kamienny mur swoim wzro-
     kiem. Potrafił zrozumieć, zazdrość Faile, ale dlaczego tak silnie
     pachniała poczuciem krzywdy? [557 - 560]


        - Nie pojedziesz w pojedynkę - rzekł Loial zawziętym tonem. -
     Nigdy nie będziesz sam, dopóki ja tu jestem, Perrin. - Nagle zas-
     trzygł uszami z zażenowania; zawsze zdawał się zażenowany, kiedy
     ktoś widział jego odwagę. [561]


        Ledwie jednak zainteresował się słońcem. Jego wzrok odruchowo od-
     szukał Erian, jeszcze zanim stanęła tuż przed nim. Niska, szczupła
     kobieta spojrzała mu w twarz, ciemnymi oczyma pełnymi furii, a on
     niemalże znowu się nie wzdrygnął. Nic nie powiedziała. Tym razem za-
     częła od razu.
        Pierwszy, niewidzialny cios spadł na jego ramiona, drugi na
     pierś, trzeci na podudzia. Pustka zadygotała. Powietrze. To tylko
     powietrze. Tak to brzmiało łagodniej. Każdy cios był jakby zadawany
     biczem, przez rękę silniejszą od dłoni jakiegokolwiek mężczyzny. Już
     przedtem sine pręgi okrywały go od ramion po kolana. Czuł je bardzo
     wyraźnie; nawet we wnętrzy Pustki miał ochotę płakać. Po utracie
     Pustki chciało mu się wyć.
        Zamiast tego zacisnął szczęki. Od czasu do czasu przez zaciśnięte
     zęby wymykało mu się sapnięcie, a wtedy Erian zdwajała wysiłki, jak-
     by chciała usłyszeć coś jeszcze. Nie dał jej tej satysfakcji. Nie
     potrafił nie dygotać przy każdym uderzeniu niewidzialnego bicza, ale
     nie czynił tego gwałtowniej, niż chciał jej okazać. Nie odrywał od
     niej wzroku, nie mrugał. [...]
        "Koniec z ufaniem Aes Sedai". Ogień smagał mu plecy. "Już nigdy,
     ani na cal, ani na włos". Jakby cięto go brzytwą. "Koniec z ufaniem
     Aes Sedai".
        One myślały, że go złamią. Myślały, że doprowadzą go do tego, że
     poczołga się do Elaidy! Zmusił się więc do najtrudniejszej rzeczy,
     jaką kiedykolwiek zrobił w życiu. Uśmiechnął się. Uśmiech z pewno-
     ścią nie obiął niczego oprócz ust, a jednak zrobił to: spojrzał w
     oczy Erian i uśmiechnął się. Ta wytrzeszczyła oczy i syknęła. Razy
     zaczęły padać zewsząd. [567]


        Sevanna podeszła do niego spacerowym krokiem [...] W jej postawie
     było coś dziwnego, w tym lekkim skłonie z ramionami odchylonymi w
     tył. Przypatrywała się jego oczom. Nagle, mimo iż tak bardzo go
     wszystko bolało, zachciało mu się śmiać; śmiałby się, gdyby był pe-
     wien, że jakikolwiek dźwięk wyjdzie z jego ust. Pobito go tak mocno,
     że znajdował się o włos od śmierci. Jego ciało pokryły palące szra-
     my. Tymczasem kobieta, która z całą pewnością go nienawidziła, która
     prawdopodobnie obwiniała go za śmierć ukochanego, sprawdzała, czy
     zajrzy jej za bluzkę! [568]


        Sevanna obserwowała bardzo uważnie to, co robiły pozostałe Mądre;
     Jedyna Moc ją fascynowała, wszystkie te rzeczy, które zakrawały na
     cud, a wykonywane były całkiem bez wysiłku. To, co uczyniono z De-
     saine, mogło być możliwe jedynie z użyciem Mocy. Jakie to zdumiewa-
     jące, pomyślała, że ludzkie ciało da się rozedrzeć na kawałki i
     upuści przy tym tak mało krwi. [573]


        [...], a przecież miał wrażenie, że Gaul jest gotów umrzeć z za-
     żenowania za każdym razem, gdy widział mężczyznę całującego się pu-
     blicznie z kobietą. Gaula zdawało się wytrącać z równowagi nie to,
     że taka kobieta z reguły nie miała na sobie bluzki, tylko fakt, że
     całowali się w miejscach, gdzie ktoś mógł ich zobaczyć. [574]


        - Ona jest piękna - mruczał Loial, wpatrzony w nocny mrok, jakby
     ją tam widział. - Ma taką delikatną, a jednocześnie silną twarz.
     Kiedy spojrzałem jej w oczy, zdawało mi się, że nie widzę niczego
     innego. A te jej uszy! - Nagle pędzelki własnych zawibrowały mu
     gwałtownie i zakrztusił się dymem z fajki. - Proszę - powiedział bez
     tchu - zapomnij, że wspomniałem... Nie powinienem był mówić o...
     Wiesz przecież, że nie jestem grubianinem, Perrin.
        - Już zapomniałem - odparł słabym głosem Perrin. Jej uszy? [588]