Terry Pratchett "Rownoumagicznienie" (Tom 3)


        I nagle pojawia się: większy od największego, najgroźniej uzbro-
     jonego gwiezdnego krążownika z wyobraźni producenta filmowych wido-
     wisk: żółw, długi na dziesięć tysięcy mil. To Wielki A'Tuin, jeden
     z rzadkich okazów we Wszechświecie, gdzie rzeczy mniej są tym, czym
     być powinny, a bardziej tym, czym ludzie je sobie wyobrażają. [8]


        Mgła kłębiła się między chatami, kiedy mag przekraczał wąski
     mostek nad wezbranym potokiem i kierował się do kuźni. Te dwa zda-
     rzenia nie miały ze sobą nic wspólnego. Mgła kłębiłaby się i tak:
     była mgłą bardzo doświadczoną i doprowadziła kłębienie do poziomu
     sztuki. [9]


        Żywi często nie zdają sobie sprawy z tego, jak skomplikowany jest
     świat, kiedy człowiek już umrze. To dlatego, że śmierć uwalnia umysł
     z kaftana bezpieczeństwa trzech wymiarów, a także odcina go od cza-
     su, który w końcu jest tylko jeszcze jednym wymiarem. W związku z
     tym kot ocierający się o niewidzialne nogi maga był niewątpliwie tym
     samym kotem, którego mag widział kilka minut temu, ale całkiem wyra-
     źnie był też maleńkim kociakiem, tłustym, na wpół ślepym kocurem i
     wszystkimi etapami pomiędzy nimi. Jednocześnie. Ponieważ zaczynał
     jako maleństwo, przypominał teraz białą, kotokształtną marchewkę.
     Ten opis musi wystarczyć, dopóki ludzie nie wprowadzą odpowiedniej-
     szych czterowymiarowych przymiotników. [15]


        Laska stała w kącie, tam gdzie chciała pozostać, otulona cieniami
     odrobinę bardziej czarnymi, niż zwykle bywają cienie.
        Czas płynął, co jest w zasadzie jego obowiązkiem. [18]


        - Jeśli nie chcecie, żebym poszła, to pójdę - oświadczyła.
        Między rodzeństwem takie wnioski uchodzą za logiczne. [22]


        Dziewczynka nie patrzyła dokąd biegnie, ale strach wzbudził w
     niej silne pragnienie, aby dotrzeć tam jak najszybciej. [28]


        Zobaczyła biały krąg wydeptany w śniegu. Na brzegach leżało kilka
     wilków, martwych albo rozsądnie uznających, że lepiej się nie ru-
     szać.
        Laska stała pionowo pośrodku. Mijając ją, Babcia miała wrażenie,
     że odwraca się, by nie spuszczać jej z oka.
        Wewnątrz kręgu leżała także zwinięta w ciasny kłębek mała kupka
     szmat. Babcia przyklękła z pewnym wysiłkiem i łagodnie wyciągnęła
     rękę.
        Laska poruszyła się. Właściwie drgnęła tylko, jednak dłoń Babci
     znieruchomiała o włos od ramienia Esk. Babcia zmierzyła wzrokiem
     rzeźbienia, jakby wyzywała laskę, by ta ośmieliła się znowu poru-
     szyć.
        Powietrze zgęstniało. Po chwili laska jakby cofnęła się, chociaż
     nadal tkwiła w tym samym miejscu. A równocześnie coś nieokreślonego
     aż nadto wyraźnie dało starej czarownicy do zrozumienia, że z punktu
     widzenia laski to wcale nie jest porażka, a co najwyżej taktyczne
     ustępstwo. Laska nie chciałaby, żeby Babcia uznała się za zwycięzcę,
     ponieważ wcale nie zwyciężyła. [32]


        - Jedno i drugie to magia. Jeśli nie możesz się nauczyć jeździć
     na słoniu, naucz się przynajmniej jeździć konno.
        - Co to jest słoń?
        - Rodzaj borsuka - wyjaśniła Babcia.
        Nie dzięki przyznawaniu się do ignorancji od czterdziestu lat
     cieszyła się sławą znawczyni natury. [45]


        - Tak. Niewidoczny Uniwersytet. Tam uczą magów.
        - I wiecie, gdzie to jest?
        - Tak - skłamała Babcia, której znajomość geografii tylko trochę
     ustępowała znajomości fizyki kwantowej. [75]


        Była też mała, udręczona małpka, która od lat skakała na łańcu-
     chu, podczas gdy jej właściciel grał coś potwornego na katarynce.
     Odwróciła się nagle, zmrużyła czerwone oczka, mocno ugryzła właści-
     ciela w nogę, zerwała łańcuch i uciekła po dachach z wieczornym u-
     targiem w cynowym kubku. Historia milczy, na co zostały wydane te
     pieniądze. [83]


        Nikt nie lubił magii, zwłaszcza magii w rękach kobiety. Nigdy nie
     wiadomo, co takiej strzeli do głowy. [85]


        Babcia tymczasem znajdowała się o dwie przecznice dalej. Według
     norm innych ludzi, ona także się zgubiła. Ale ona sama patrzyła na
     to inaczej. Wiedziała, gdzie jest. To inni nie wiedzieli. [88]


        Zaczynała pojmować, że jeśli ktoś ignoruje zasady, w połowie
     przypadków ludzie spokojnie napiszą je na nowo tak, żeby się do nie-
     go nie odnosiły. [104]


        Dokładnie wiedziała, co chce osiągnąć - zobaczyła to wyraźnie pod
     powiekami. Laska nie może przylecieć, nie może rozbić barki ani
     ściągnąć na siebie uwagi. Esk żądała jedynie - tłumaczyła sobie -
     niewielkiej zmiany w organizacji świata. Miał to być świat nie taki,
     w którym laska tkwi ukryta w wełnie, ale taki, w którym Esk trzyma
     ją w ręku. Maleńka odmiana, nieskończenie mały przeskok w Porządku
     Istnienia Rzeczy.
        Gdyby Esk odebrała właściwe magiczne przeszkolenie, wiedziałaby,
     że coś takiego nie jest możliwe. Wszyscy magowie umieją przemie-
     szczać przedmioty, od protonów wzwyż. Najważniejsze jednak podczas
     przesuwania czegokolwiek z punktu A do punktu Z jest fakt, że zgod-
     nie z zasadami fizki w pewnym momencie to coś musi przejść przez
     całą resztę alfabetu. Jedynym sposobem, by zmusić coś do zniknięcia
     w punkcie A i pojawienia się w punkcie Z, jest odsunięcie na bok
     Rzeczywistości. Lepiej nie myśleć o problemach, jakie to może wywo-
     łać.
        Esk, naturalnie, żadnego wykształcenia nie miała. Doskonale wia-
     domo, że istotnym warunkiem sukcesu jest brak wiedzy o niemożliwości
     tego, co człowiek próbuje osiągnąć. Osoba nie zdająca sobie sprawy z
     szansy porażki może być kijem wepchniętym w szprychy roweru histo-
     rii. [107/108]


        Magowie rozstawali się z pieniędzmi tylko trochę mniej chętnie
     niż tygrysy rozstają się z zębami. [112]


        [...] ocalałe gnolle były już tylko odległymi, pajęczymi cienia-
     mi, uciekającymi, jakby ścigały je wszystkie legiony Piekieł.
        Sądząc po tym, co się zdarzyło ich towarzyszom, miały prawdopo-
     dobnie rację. [118]


        Krótko mówiąc, Babcia rozważała, czy nie przenieść się do więk-
     szego mieszkania z ogrodem i nie sprowadzić swoich kóz. Zapach mógł-
     by stanowić pewien problem, ale trudno, kozy musiałyby się przyzwy-
     czaić. [136]


        [Gildia Złodziei, Kieszonkowców, Włamywaczy i Zawodów Pokrewnych]
     Pilnuje za to - w sposób definitywny i ostateczny - by nieoficjalna
     przestępczość została nie tylko zgnieciona, ale też zasztyletowana,
     uduszona, poćwiartowana, a dodatkowo także porozrzucana po mieście
     w licznych papierowych torbach. [136]


        - To musi być ciekawe tak czytać książki - zauważyła dziewczynka.
        - Owszem. Nie umiesz czytać, Esk?
        Zabolało ją zdumienie w jego głosie.
        - Chyba umiem - oświadczyła wyzywająco. - Nigdy jeszcze nie pró-
     bowałam. [140]


        Roześmiał się. Magowie wokół niego też się roześmiali. Treatle
     się roześmiał. Esk uznała to za zabawne, jako że nie działo się
     przecież nic szczególnie śmiesznego. [143]


        - Chcę zostać magiem - oświadczyła Esk.
        [...]
        Sam Cutangle [...] wybuchnął śmiechem. [...]
        Mag urwał jednak, kiedy dostrzegł spojrzenie Esk. Gdyby śmiech
     był musicalowym clownem, to jej wzrok byłby wiadrem farby na traje-
     ktorii przechwytującej. [147]


        Hmm... Granpone Biały. Będzie Granponem Szarym, jeśli nie zadba o
     swoje rzeczy. Powiadam ci, moja złociutka, że biały mag to tylko mag
     czarny, który ma dobrą gosposię. [151]


        Powszechnie wiadomo, że kamień potrafi myśleć. Na tym fakcie o-
     piera się cała elektronika. [154]


        - Hej! Jes-steś Esk, prawda? S-skąd się tu w-w-wzięłaś?
        To był Simon. Stał przed nią, trzymając po jednej książce pod
     każdą pachą. Esk zaczerwieniła się.
        - Babcia nie chce mi powiedzieć - odparła. - Myślę, ża ma to ja-
     kiś związek z mężczyznami i kobietami.
        Simon popatrzył na nią zdumiony. Esk jeszcze raz przemyślała jego
     pytanie. [171]


        - Ja widzę to w ten sposób - rzekł. - Zanim go wysłuchałem, byłem
     człowiekiem jak inni. Wiesz, o co mi chodzi? Byłem zagubiony, niepe-
     wny wszystkich szczegółów życia. Ale teraz... - rozjaśnił się. - Te-
     raz nadal jestem zagubiony i niepewny, ale na poziomie o wiele wyż-
     szym. Wiem przynajmniej, że nie mam pojęcia o rzeczywiście fundamen-
     talnych, kluczowych kwestiach wszechświata.
        Treatle pokiwał głową.
        - Nie przyszło mi to do głowy - wyznał. - Ale masz absolutną rac-
     ję, mistrzu. On istotnie odsunął graniece naszej ignorancji. Tak
     wielu rzeczy o wszechświecie jeszcze nie wiemy...
        Obaj sycili się świadomością, że nie wiedzą o wiele więcej od
     normalnych ludzi, którzy nie mieli pojęcia jedynie o sprawach zwy-
     czajnych. [177/178]


        Światło było mgliste i aktyniczne, z rodzaju tego, na którego wi-
     dok Steven Spielberg wzywa swojego doradcę od praw autorskich. [187]


        - A gdzie jest teraz laska?
        - Powiedziała, że wyrzuciła ją do rzeki...
        Stary mag i podstarzała czarownica spojrzeli na siebie; rozbłysk
     pioruna na dworze rozświetlił ich twarze.
        Cutangle pokręcił głową.
        - Rzeka wylała - stwierdził. - Szansa jedna na milion...
        Babcia uśmiechnęła się ponuro. Był to taki uśmiech, przed którym
     uciekają wilki. Stanowczo chwyciła miotłę.
        - Szanse jedne na milion - rzekła - spełniają się w dziewięciu
     przypadkach na dziesięć. [199/200]


        Czuła też niepowtarzalny aromat Ankh, sugerujący, że kilka armii
     wykorzystało rzekę jako toaletę, a potem jako cmentarz. [200]


        - Nie zna się pani na łodziach! - protestował Cutangle.
        - W takim razie będę się musiała szybko nauczyć - odparła spokoj-
     nie.
        - Ale ja ostani raz pływałem łódką jako chłopiec!
        - Nie prosiłam cię, żebyś szedł za mną. Czy ta szpiczasta część
     to przód?
        Cutangle jęknął.
        - To bardzo chwalebny zamiar - powiedział. - Ale może zaczekali-
     byśmy do rana?
        Błyskawica oświetliła twarz Babci.
        - A może nie - ustąpił mag. [201/202]


        Laska nie wmarzła w lód, ale pływała spokojnie w bulgoczącej ka-
     łuży wody.
        Jednym z niezwykłych aspektów magicznego wszechświata jest ist-
     nienie przeciwieństw. Zauważono już tutaj, że ciemność nie jest
     przeciwieństwem światła, jest zaledwie brakiem światła. Zgodnie z tą
     samą zasadą, zero absolutne jest zaledwie brakiem ciepła. Gdyby ktoś
     chciał się przekonać, czym jest prawdziwe zimno, zimno tak inten-
     sywne, że woda nie zamarza, ale anty-wrze, nie musiał by szukać da-
     lej niż ta kałuża. [209]


        Cutangle stęknął z wysiłku - bezpośrednia lewitacja to najtrud-
     niejszy element praktycznej magii, a to z powodu nieuniknionego za-
     grożenia ze strony dobrze znanych zasad akcji i reakcji. Mówią one,
     że jeśli mag spróbuje podnieść ciężki przedmiot jedynie siłą woli,
     musi liczyć się z perspektywą zakończenia tego ćwiczenia z mózgiem
     we własnych butach. [210]


        Cutangle zachwiał się. Głos czrownicy podciął go niczym diamento-
     wa piła. Z chłopięcych lat zapamiętał niezbyt wyraźnie, jak karciła
     go matka; to był ten sam ton, tylko wyrafinowany, stężony, wyostrzo-
     ny kawałeczkami korundu; ton rozkazu, który nawet trupa postawiłby
     na baczność i przeprowadził przez połowę cmentarza, zanim ten przy-
     pomniałby sobie, że jest martwy. [210]


        - Zgaś to natychmiast. I trzymaj się.
        Miotła szarpnęła do przodu i zwiększyła szybkość do tempa zniedo-
     łężniałego starca na przebieżce.
        - Panie Magu...
        - Tak?
        - Kiedy powiedziałam: trzymaj się...
        - Tak?
        - Nie miałam na myśli: tutaj.
        Na moment zapadła cisza.
        - Och. Tak. Rzeczywiście. Strasznie przepraszam.
        - Nie ma o czym mówić.
        - Pamięć mam już nie tę, co dawniaj... Zapewniam... Nie chciałem
     urazić...
        - Nie jestm urażona.
        Przez chwilę lecieli w milczeniu.
        - Mimo to - zaczęła z namysłem Babcia - sądzę, że ogólnie rzecz
     biorąc wolałabym, żebyś przesunął ręce. [213/214]


        Miała gęstość i barwę prawdziwej wody z Ankh - za mocnej, żeby ją
     pić, za rzadkiej, żeby orać. [214]


        Miał bardzo ładny kapciuch, zielony i wodoszczelny. To oznaczało,
     że cały ten deszcz, który przeniknął do wnętrza, nie mógł się już
     wydostać. [215]